Czyli znowu post bez przepisów, ale w taką pogodę najlepiej siedzi się pod kocem, popija kawę zbożową z mlekiem i czyta książki. Choć nie jestem molem książkowym, to ostatnio zaczęłam kolekcjonować książki... kucharskie właśnie. Dlatego postanowiłam Wam kilka słów o nich napisać.
A zaczęło się oczywiście od mojej mamy, która przez całe życie ma dwie książki kucharskie: "Obiady u Kowalskich" i drugą, której tytułu nie znam, bo jako mała dziewczynka zamazałam całą okładkę, strony tytułowe i kilkanaście stron w środku... Cóż, mama i tak, jeśli już korzysta z książek, to najpierw sięga po "...Kowalskich", więc nie było, podobno, aż tak wielkich strat.
Tak właśnie, poprzez obserwację własnej rodzicielki, zechciałam mieć swoją książkę, z której będę korzystała caaałe życie, do której będę wkładać karteczki z własnymi przepisami i w której, w razie czego, odnajdę sposób na uratowanie jakiegoś dania.
I tu wkracza Mamila, której jeszcze raz dziękuję za bożonarodzeniowy prezent, czyli "Przepisy siostry Marii". Książka fantastyczna, choć z przeokropną okładką, gdzie siostra Maria jest potraktowana photoshopem w sposób absolutny - dlatego pozwoliłam sobie ją zakryć. Przymierzam się również do zrobienia własnej okładki, bo ta... niesamowicie odrzuca, ale! Nie oceniaj książki po okładce (dosłownie), bo wnętrze kryje cudowne przepisy. A przede wszystkim: BARDZO PROSTE, nie skomplikowane receptury, triki kulinarne, a do tego wszystko opisane jest w niesamowicie normalny i przystępny sposób. Najlepsza bazowa książka kulinarna na świecie.
Więc koniec tak? Masz swoją ulubioną książkę, pełno prostych, bazowych przepisów, czego chcieć więcej.
Pewnego popołudnia, podczas wizyty z Kamilem w Saturnie, zauważyłam książeczkę w promocji - kuchnia francuska. Mówię, a co tam, może kiedyś zrobię omułki w cydrze? Przepisy napisane przystępnie, kilka nowych pojęć, nazw, różowa okładka: same zalety.
I w ten sposób w moim małym mieszkaniu zamieszkały już 2 książki kucharskie.
Parę dni później, po wizycie w Kaufland, wróciłam z "Domowymi kluchami". Co mnie do niej skusiło? Nazwa. Posiadając taką pozycję w kuchni od razu uśmiech pojawia się na twarzy.
"Kochanie, podaj mi 'kluchy', muszę sprawdzić ile mąki dodać" ♥
Przepisy proste, na najróżniejsze kluski: od kopytek i pierogów, przez kołduny, prażuchy, gnocchi, po parowce i knedle. Piękne wydanie, twarda okładka, a jedyną wadą jest brak zdjęć potraw pod danym przepisem.
A teraz? Ostatnio byłam w Biedronce, gdzie uwodziła mnie "Z łąki na talerz" Hanny Szymanderskiej, z przepięknymi rysunkami ziół, roślinek, cudownie wydana, można się zakochać. Wczoraj w Realu, z oddali wołała mnie "Kuchnia polska" z tradycyjnymi, polskimi przepisami na m.in. gęsinę. Jedyne co mnie powstrzymywało, to brak funduszy!
Niewątpliwie złapałam bakcyla. Uzależniłam się na tyle, że boję się, po wypłacie, zajrzeć do księgarni na dział kulinarny. W końcu brakuje mi tylu pozycji: śniadań, deserów, kolacji... A jeszcze w tylu sklepach dostępne są "przepiśniki", czyli zeszyty specjalnie przygotowane i zaprojektowane do tego, by zapisywać w nich przepisy! Takie to piękne!
Wychodzi na to, że uwielbiam kombinować, zbierać i nie trzymać się jednych, sprawdzonych przepisów - dokładnie jak mój tata c;
Na pewno moi bliscy już nie będą mieć problemu z tym, co mogliby mi kupić w prezencie, bo nie zamierzam zaprzestać kolekcjonowania. W przyszłości marzę o półce w kuchni, zapełnionej przeróżnymi, pięknymi książkami.
Pieniądze już zbieram. Ciekawe co mnie niedługo skusi...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz