czwartek, 7 stycznia 2016

Prezenty... Z Nowym Rokiem, nowym krokiem!

Kopę lat!
Szybki wpis przed sesyjny, a dokładniej: przegląd prezentów.
Tak się składa, że wszystkie były kulinarne. Przypadek? Nie sądzę!




Po pierwsze prawie każdy prezent był zarówno dla mnie, jak i Kamila. Jak to wiele osób określało "dla ciebie do kuchni, by Kamil mógł dobrze zjeść!". Czy się o to złoszczę? Czy odzywa się we mnie feminizm podkreślający, że kobieta jest NIE TYLKO do kuchni?

NIE.
I nigdy nie będzie.

Zdecydowanie odnajduję się za blatem, przy garach, czy dekorując jedzenie. A jak usłyszę słowa pochwały od swojego łakomczucha i słowa "jest jeszcze?" - nie ukrywam, że to dla mnie największa nagroda i frajda. Kiedyś się strasznie buntowałam przeciw swojemu imieniu, które oznacza, najprościej mówiąc, kurę domową, ale najwyraźniej moja Mama nie myliła się nazywając mnie właśnie tak, a nie inaczej. Im więcej wiosen na karku, tym bardziej się przy tym utwierdzam, ale do rzeczy. Czas pochwalić się prezentami, bo te święta (pomimo prognoz i zapowiedzi) były bardzo bogate!


Zacznijmy chronologicznie:
Pierwszym prezentem jaki dostaliśmy była książka kucharska od naszej współlokatorki. "Alfabet ciast" wyd. Dwóch Sióstr i autorstwa Zofii Różyckiej, to ZDECYDOWANIE najlepsza książka, można by rzec cukiernicza, jaką mam! Pięknie wydana, narysowana, fotografie przepiękne, a przepisy...! Tak naprawdę z 5 receptur jakie zrobiłam, jeszcze żadna nie okazała się jakimś niewypałem. Ciasta imbirowe, ciasto cytrusowe czy herbaciane... już na samą myśl cieknie ślinka


I jedna z najbardziej przydatnych rzeczy, które można umieścić w książce - przelicznik miar, czyli ile gramów ma np łyżka cukru czy łyżka mąki. Bo łyżka łyżce nie równa, mam nadzieję, że o tym wiecie :) Przepiękna pozycja, do której będę mieć niesamowity sentyment i na pewno nie zdąży mi się zakurzyć.

Drugim prezentem, od moich rodziców tym razem, były baaardzo długo oczekiwany wałek do ciasta - najzwyklejszy drewniany oraz drewniana stolnica. Tato sam ją wykonał, na wzór tej, którą ma moja Mama po jeszcze swojej Babci (a którą kieeedyś kiedyś dostanę w spadku). Duża, masywna, piękna i widać, że włożoną w nią mnóstwo serca.
Teraz już mogę lepić pierogi bez obaw, że ubrudzę wszystko wokół. Chyba.

Trzecim prezentem były, może mniej kulinarne, aczkolwiek z motywem jedzeniowym, skarpetki z ManyMornings od brata i bratowej. Teraz żaden poranek mi nie straszny, wystarczy założyć truskawki na stopy i do roboty!

Czwarty jest świeżutki, dopiero co odebrany, prezent od Kyosi. Wymarzony, bo która dziewczyna nie marzy o tym, by móc upiec ciasto w kształcie serca? Silikonowe formy to coś, co odkryłam niedawno, właśnie w grudniu, ale już mną zawładnęły całkowicie. W zestawie z dwoma słoiczkami na suche produkty idealnie się sprawdzą w mojej małej kuchni.
Nie mogę się doczekać, aż ją wypróbuję!

Piąty prezent, już indywidualny, od mojego lubego - piękny wok Tefal, będzie testowany już niedługo, zatem już nie długo zobaczycie zdjęcia.
Odnośnie zdjęć: co tak u mnie skromnie? Naprawdę ciężko mi się podnieść po cyklonie grudniowym, który miałam w pracy. Tym bardziej, że za chwilę sesja na studiach.

Bardzo wszystkim dziękuję za tak wspaniałe święta! Szczerze przyznam, że nie spodziewałam się aż tak udanych prezentów.


Na koniec mogę się pochwalić jeszcze tym, że postanowiłam od Nowego Roku zacząć regularnie, podkreślam, REGULARNIE chwalić się swoimi kulinarnymi przygodami tutaj na blogu - czy to w formie przepisu, czy też przypowiastki o nowym nabytku.

No więc co pozostało? Do roboty!
I wszystkiego co najsmaczniejsze w 2016! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz